Plan był prosty: trochę zieleni, odrobina relaksu, no i oczywiście terapeutyczna moc kontaktu z naturą. A wyszło? Studio fotograficzne rodem z magazynu „Jesień na bogato”! Zamiast skromnych doniczek – całe aranżacje, zamiast spokojnego sadzenia – ustawki do kadrów, a liście, dynie i wrzosy same zaczęły pozować jak gwiazdy wybiegów.
W efekcie hortiterapia płynnie przeszła w arteterapię, a my – zamiast tylko podlewać i pielić – bawiliśmy się w stylistów, scenografów i fotografów. I wiecie co? Jeszcze nigdy owoce, kwiaty a my wśród nich nie wyglądaliśmy tak fotogenicznie!
